RZUTZA3.PL PLK PLK-HIGHLIGHTS-LEGIA-Z-WYGRANA-GORNIK-DOMINUJACY-GTK-ZASKAKUJE-A-ANWIL-NA-NERWACH
PLK highlights - Legia z wygraną, Górnik dominujący, GTK zaskakuje, a Anwil na nerwach
5 dni temu
Każda kolejka Orlen Basket Ligi pisze inne historie, ale nie o wszystkich meczach da się opowiedzieć naraz. Tym razem skupiamy się na wybranych spotkaniach i kluczowych momentach, które przesądziły o losach pojedynków Legii Warszawa, Górnika Wałbrzych, GTK Gliwice i Anwilu Włocławek. To właśnie tu widzieliśmy błysk liderów, niespodzianki i emocje do ostatnich sekund – jedni przypieczętowali cele, inni pokazali, że walka trwa do końca ⬇️
Górnik rozbija Arkę w Wałbrzychu
Górnik rozbija Arkę w Wałbrzychu
Tym razem scenariusz napisał się w Wałbrzychu, gdzie Górnik Zamek Książ Wałbrzych pokonał AMW Arkę Gdynia 84-63, a kluczowy moment meczu miał miejsce na początku trzeciej kwarty. Arka przyjechała do Wałbrzycha walczyć o życie – każdy punkt, każdy mecz jest dla nich na wagę utrzymania. I choć rozpoczęli zaskakująco dobrze, obejmując prowadzenie 9-2 po trzech celnych trójkach (dwie autorstwa Daniela Szymkiewicza), to jednak ich optymizm nie potrwał długo. Gospodarze stopniowo odzyskiwali kontrolę, napędzani dopingiem hali Aqua-Zdrój i energią własnej ławki.Jeśli szukać chwili, która złamała opór Arki, to zdecydowanie była to początkowa sekwencja trzeciej kwarty, gdy Toddrick Gotcher dwa razy z rzędu trafił zza łuku. Te dwie trójki z rąk Amerykanina podniosły przewagę Górnika do czternastu punktów i sprawiły, że goście zaczęli wyglądać na pogodzoną z losem drużynę. Trener Bartosz Sarzało natychmiast poprosił o czas, próbując zatrzymać impet gospodarzy, ale efekt był krótkotrwały. Górnik był już wtedy w transie – piłka świetnie krążyła po obwodzie, a Gotcher kontynuował swoje popisy. Ta seria nie tylko zbudowała bezpieczny dystans, ale też odebrała Arce resztki wiary. Goście w tej kwarcie wyglądali tak, jakby brakowało im energii i pomysłu na powrót. Z kolei Górnik grał lekko, pewnie, z radością – a kibice w hali mogli już świętować zbliżające się play-offy. W ostatniej kwarcie gospodarze jedynie dokończyli dzieła. Efektowny wsad Janisa Berzinsa na 70-49 był symbolicznym podkreśleniem dominacji Górnika tego wieczoru. Arka miała dość – mentalnie i fizycznie. Najskuteczniejszym zawodnikiem meczu został Ikeon Smith – zdobył 16 punktów i rozdał 5 asyst, będąc cichym liderem gospodarzy. Po stronie Arki próbował walczyć Jakub Garbacz (12 punktów). Górnik w tym meczu pokazał, że potrafi zarówno bawić się grą, jak i zabijać nadzieje rywala precyzyjnymi ciosami w kluczowych momentach. Teraz przed nimi kolejne wyzwanie – starcie ze Śląskiem Wrocław, na które kibice już zaczęli się nakręcać śpiewami w ostatnich minutach spotkania. Arka? Musi teraz postawić wszystko na jedną kartę w ostatniej kolejce.
Tym razem scenariusz napisał się w Wałbrzychu, gdzie Górnik Zamek Książ Wałbrzych pokonał AMW Arkę Gdynia 84-63, a kluczowy moment meczu miał miejsce na początku trzeciej kwarty. Arka przyjechała do Wałbrzycha walczyć o życie – każdy punkt, każdy mecz jest dla nich na wagę utrzymania. I choć rozpoczęli zaskakująco dobrze, obejmując prowadzenie 9-2 po trzech celnych trójkach (dwie autorstwa Daniela Szymkiewicza), to jednak ich optymizm nie potrwał długo. Gospodarze stopniowo odzyskiwali kontrolę, napędzani dopingiem hali Aqua-Zdrój i energią własnej ławki.
Jeśli szukać chwili, która złamała opór Arki, to zdecydowanie była to początkowa sekwencja trzeciej kwarty, gdy Toddrick Gotcher dwa razy z rzędu trafił zza łuku. Te dwie trójki z rąk Amerykanina podniosły przewagę Górnika do czternastu punktów i sprawiły, że goście zaczęli wyglądać na pogodzoną z losem drużynę. Trener Bartosz Sarzało natychmiast poprosił o czas, próbując zatrzymać impet gospodarzy, ale efekt był krótkotrwały. Górnik był już wtedy w transie – piłka świetnie krążyła po obwodzie, a Gotcher kontynuował swoje popisy. Ta seria nie tylko zbudowała bezpieczny dystans, ale też odebrała Arce resztki wiary. Goście w tej kwarcie wyglądali tak, jakby brakowało im energii i pomysłu na powrót. Z kolei Górnik grał lekko, pewnie, z radością – a kibice w hali mogli już świętować zbliżające się play-offy. W ostatniej kwarcie gospodarze jedynie dokończyli dzieła. Efektowny wsad Janisa Berzinsa na 70-49 był symbolicznym podkreśleniem dominacji Górnika tego wieczoru. Arka miała dość – mentalnie i fizycznie. Najskuteczniejszym zawodnikiem meczu został Ikeon Smith – zdobył 16 punktów i rozdał 5 asyst, będąc cichym liderem gospodarzy. Po stronie Arki próbował walczyć Jakub Garbacz (12 punktów). Górnik w tym meczu pokazał, że potrafi zarówno bawić się grą, jak i zabijać nadzieje rywala precyzyjnymi ciosami w kluczowych momentach. Teraz przed nimi kolejne wyzwanie – starcie ze Śląskiem Wrocław, na które kibice już zaczęli się nakręcać śpiewami w ostatnich minutach spotkania. Arka? Musi teraz postawić wszystko na jedną kartę w ostatniej kolejce.
WIĘCEJ O MECZU: LinkLegia pokonuje Śląsk na Bemowie
WIĘCEJ O MECZU: Link
Link
Legia pokonuje Śląsk na Bemowie
Każda drużyna ma swoje chwile chwały, a w majówkowy wieczór Legia Warszawa stworzyła prawdziwe koszykarskie widowisko, dając kibicom na Bemowie powód do świętowania. Legia pokonała WKS Śląsk Wrocław 88-79. Mimo absencji Keifera Sykesa i ograniczonej roli E.J. Onu, gospodarze od początku narzucili swoje warunki gry. Mecz zaczął się od wyrównanej walki – Emmanuel Nzekwesi wykorzystywał przewagę fizyczną pod koszem, a MaCio Teague trzymał Śląsk w grze. Jednak pierwsze sygnały dominacji Legii pojawiły się już pod koniec premierowej kwarty, gdy Aleksa Radanov pokazał, że dziś nie będzie tylko jednym z wielu.Kluczowy moment spotkania rozegrał się w drugiej kwarcie, gdy Aleksa Radanov odpalił swoje show. Serbski skrzydłowy nie tylko trafiał efektowne trójki (dwie z rzędu, które poderwały trybuny), ale także doskonale dyrygował grą Legii, będąc nieformalnym liderem na parkiecie. To w tej odsłonie Legia zbudowała największą przewagę – dzięki agresywnej obronie, blokom na Penavie i Nzekwesim, oraz wymuszonym błędom kroków Śląska (aż cztery w tej części, w tym trzy Daniela Gołębiowskiego). Po 20 minutach było już 49-32 dla Legii, a kibice na Bemowie czuli, że to będzie ich wieczór. Radanov był wszędzie: trafiał, rozgrywał, motywował kolegów. To była kwarta, która złamała Śląsk – choć mecz trwał, to przewaga mentalna była już po stronie stołecznych. Po przerwie Legia utrzymała intensywność. Mate Vucic świetnie wykorzystywał podania kolegów, zdobywając punkty spod kosza, a McGusty dorzucił efektowną trójkę na koniec trzeciej kwarty. Śląsk próbował odpowiadać, ale ich ofensywa była oparta głównie na indywidualnych popisach MaCio Teague’a, a później Jeremy’ego Senglina, który w czwartej kwarcie w krótkim czasie zdobył 14 punktów, robiąc mini-run dla gości. Ale pojedyncze zrywy nie wystarczyły. Legia była drużyną z planem, dyscypliną i energią, czego brakowało Śląskowi. Nawet gdy przewaga stopniała, gospodarze nie stracili głowy, kontrolując tempo i skutecznie broniąc kluczowych pozycji.
Każda drużyna ma swoje chwile chwały, a w majówkowy wieczór Legia Warszawa stworzyła prawdziwe koszykarskie widowisko, dając kibicom na Bemowie powód do świętowania. Legia pokonała WKS Śląsk Wrocław 88-79. Mimo absencji Keifera Sykesa i ograniczonej roli E.J. Onu, gospodarze od początku narzucili swoje warunki gry. Mecz zaczął się od wyrównanej walki – Emmanuel Nzekwesi wykorzystywał przewagę fizyczną pod koszem, a MaCio Teague trzymał Śląsk w grze. Jednak pierwsze sygnały dominacji Legii pojawiły się już pod koniec premierowej kwarty, gdy Aleksa Radanov pokazał, że dziś nie będzie tylko jednym z wielu.
Kluczowy moment spotkania rozegrał się w drugiej kwarcie, gdy Aleksa Radanov odpalił swoje show. Serbski skrzydłowy nie tylko trafiał efektowne trójki (dwie z rzędu, które poderwały trybuny), ale także doskonale dyrygował grą Legii, będąc nieformalnym liderem na parkiecie. To w tej odsłonie Legia zbudowała największą przewagę – dzięki agresywnej obronie, blokom na Penavie i Nzekwesim, oraz wymuszonym błędom kroków Śląska (aż cztery w tej części, w tym trzy Daniela Gołębiowskiego). Po 20 minutach było już 49-32 dla Legii, a kibice na Bemowie czuli, że to będzie ich wieczór. Radanov był wszędzie: trafiał, rozgrywał, motywował kolegów. To była kwarta, która złamała Śląsk – choć mecz trwał, to przewaga mentalna była już po stronie stołecznych. Po przerwie Legia utrzymała intensywność. Mate Vucic świetnie wykorzystywał podania kolegów, zdobywając punkty spod kosza, a McGusty dorzucił efektowną trójkę na koniec trzeciej kwarty. Śląsk próbował odpowiadać, ale ich ofensywa była oparta głównie na indywidualnych popisach MaCio Teague’a, a później Jeremy’ego Senglina, który w czwartej kwarcie w krótkim czasie zdobył 14 punktów, robiąc mini-run dla gości. Ale pojedyncze zrywy nie wystarczyły. Legia była drużyną z planem, dyscypliną i energią, czego brakowało Śląskowi. Nawet gdy przewaga stopniała, gospodarze nie stracili głowy, kontrolując tempo i skutecznie broniąc kluczowych pozycji.
WIĘCEJ O MECZU: Link
WIĘCEJ O MECZU: Link
Link
GTK Gliwice pokonuje Mistrza Polski
GTK Gliwice pokonuje Mistrza Polski
Gliwiczanie, prowadzeni przez Mario Ihringa i Martinsa Laksę, pokazali, że nie zawsze nazwiska i tytuły decydują o wyniku. To był mecz, w którym serce i determinacja gospodarzy przeważyły nad renomą rywala. Od pierwszych minut było jasne, że gospodarze nie zamierzają się cofnąć. Mimo że mierzyli się z aktualnym mistrzem Polski, podopieczni trenera Borisa Balibrei grali bez kompleksów. Po pierwszej kwarcie prowadzili 28-22, wykorzystując słabości sopockiej defensywy i świetną dyspozycję Mario Ihringa. Trefl miał problemy z organizacją obrony, a trener Żan Tabak już w premierowej odsłonie musiał ratować się przerwą na żądanie.Kluczowym momentem meczu była trójka Mario Ihringa na step-backu w czwartej kwarcie, która dała GTK „tlen” i prowadzenie, gdy Trefl zbliżył się do gospodarzy. To trafienie nie tylko pozwoliło gliwiczanom odzyskać przewagę psychologiczną, ale też zmusiło Trefla do kolejnej nerwowej przerwy. Właśnie wtedy było widać, kto dziś gra z większą wiarą i pewnością siebie. Trefl próbował odrabiać straty – Keondre Kennedy rozegrał znakomite zawody, kończąc mecz z 27 punktami, ale zabrakło mu wsparcia. Kapitan Jarosław Zyskowski nie był tego dnia liderem, a sopocianie popełniali proste błędy, szczególnie w obronie. Gliwiczanie natomiast byli konsekwentni, dobrze dzielili się piłką i trafiali w ważnych momentach. Mecz trzymał w napięciu do ostatnich sekund - Trefl miał swoje szanse, jednak gliwiczanie wytrzymali presję, pokazując charakter i dojrzałość. W końcowych akcjach nie dali sobie wyrwać wygranej, nawet gdy sopocianie zbliżyli się na jedno posiadanie. Ostatecznie GTK Gliwice wygrało 88-86, zapewniając sobie utrzymanie w Orlen Basket Lidze. Sopocianom zabrakło liderów i solidnej defensywy – a w perspektywie zbliżających się play-offów to sygnał alarmowy. Gliwiczanie mogą świętować – wygrali z mistrzem, zapewnili ligowy byt i pokazali, że nawet w trudnym sezonie można zakończyć rozgrywki z podniesioną głową. Trefl? Musi znaleźć formę i przede wszystkim obronę, bo w fazie play-off takich meczów nie można przegrywać.
Gliwiczanie, prowadzeni przez Mario Ihringa i Martinsa Laksę, pokazali, że nie zawsze nazwiska i tytuły decydują o wyniku. To był mecz, w którym serce i determinacja gospodarzy przeważyły nad renomą rywala. Od pierwszych minut było jasne, że gospodarze nie zamierzają się cofnąć. Mimo że mierzyli się z aktualnym mistrzem Polski, podopieczni trenera Borisa Balibrei grali bez kompleksów. Po pierwszej kwarcie prowadzili 28-22, wykorzystując słabości sopockiej defensywy i świetną dyspozycję Mario Ihringa. Trefl miał problemy z organizacją obrony, a trener Żan Tabak już w premierowej odsłonie musiał ratować się przerwą na żądanie.
Kluczowym momentem meczu była trójka Mario Ihringa na step-backu w czwartej kwarcie, która dała GTK „tlen” i prowadzenie, gdy Trefl zbliżył się do gospodarzy. To trafienie nie tylko pozwoliło gliwiczanom odzyskać przewagę psychologiczną, ale też zmusiło Trefla do kolejnej nerwowej przerwy. Właśnie wtedy było widać, kto dziś gra z większą wiarą i pewnością siebie. Trefl próbował odrabiać straty – Keondre Kennedy rozegrał znakomite zawody, kończąc mecz z 27 punktami, ale zabrakło mu wsparcia. Kapitan Jarosław Zyskowski nie był tego dnia liderem, a sopocianie popełniali proste błędy, szczególnie w obronie. Gliwiczanie natomiast byli konsekwentni, dobrze dzielili się piłką i trafiali w ważnych momentach. Mecz trzymał w napięciu do ostatnich sekund - Trefl miał swoje szanse, jednak gliwiczanie wytrzymali presję, pokazując charakter i dojrzałość. W końcowych akcjach nie dali sobie wyrwać wygranej, nawet gdy sopocianie zbliżyli się na jedno posiadanie. Ostatecznie GTK Gliwice wygrało 88-86, zapewniając sobie utrzymanie w Orlen Basket Lidze. Sopocianom zabrakło liderów i solidnej defensywy – a w perspektywie zbliżających się play-offów to sygnał alarmowy. Gliwiczanie mogą świętować – wygrali z mistrzem, zapewnili ligowy byt i pokazali, że nawet w trudnym sezonie można zakończyć rozgrywki z podniesioną głową. Trefl? Musi znaleźć formę i przede wszystkim obronę, bo w fazie play-off takich meczów nie można przegrywać.
WIĘCEJ O MECZU: Link
WIĘCEJ O MECZU: Link
Link
Ciekawie od początku do końca - Anwil z kolejnym zwycięswem
Ciekawie od początku do końca - Anwil z kolejnym zwycięswem
To miał być spokojny mecz Anwilu Włocławek na własnym terenie, a przerodził się w prawdziwy thriller. Anwil pokonał MKS Dąbrowa Górnicza 95-91, ale musiał drżeć o wynik do ostatnich sekund, mimo kapitalnych występów Justina Turnera i PJ Pipesa. Goście zaskoczyli walecznością i ofensywną odwagą, zmuszając włocławian do gry na krawędzi. Spotkanie od początku miało playoffową intensywność. Gospodarze, choć osłabieni brakiem Luke’a Nelsona, zaczęli z impetem – prowadzili 6-0, a trener Selduk Ernak już w pierwszej kwarcie pokazał, że chce mieć swój zespół w pełnym skupieniu. Przerwy, krzyk z ławki, ciągła mobilizacja – jednak Anwil szybko musiał zderzyć się z walecznym rywalem. Justin Turner błyszczał w pierwszej kwarcie, dając prowadzenie 29-21, ale… to był dopiero początek.Choć wiele momentów mogłoby pretendować do miana kluczowego, to decydujące okazały się dwa celne rzuty wolne Michała Michalaka w samej końcówce, które przypieczętowały zwycięstwo Anwilu. W meczu, w którym prowadzenie zmieniało się jak w kalejdoskopie, a MKS Dąbrowa Górnicza był o krok od sprawienia niespodzianki, to właśnie zimna krew Michała Michalaka pozwoliła gospodarzom uniknąć sensacyjnej porażki. Nie można jednak zapomnieć o heroicznej walce MKS-u. Cobe Lee Williams rozgrywał fenomenalny mecz (28 punktów), a wsad Jana Wójcika na 85-78 na 5 minut przed końcem sprawił, że w Hali Mistrzów zrobiło się naprawdę gorąco. Treść gry wskazywała, że Dąbrowa może „ukraść” wygraną, ale wtedy zaczęła się seria Anwilu: PJ Pipes – dwie trójki, Justin Turner – trójka na remis, a wreszcie Michalak – punkty z linii. Anwil tego dnia nie był perfekcyjny. Popełniał proste błędy w obronie, stracił aż 54 punkty w pierwszej połowie (!), momentami dawał się zaskoczyć długimi akcjami rywala. Jednak gdy przyszło do gry na styku, pokazał charakter i doświadczenie. W najważniejszych momentach kluczowe role odegrali Turner, Pipes i Michalak – trójka liderów, która udźwignęła presję. MKS? Pokazał, że potrafi grać ofensywnie, agresywnie, bez respektu dla faworyta. Ale brak chłodnej głowy w decydujących akcjach i straty w końcówce kosztowały ich wielką wygraną. Anwil wygrał, ale dostał sygnał ostrzegawczy przed fazą play-off – defensywa wymaga poprawy, bo w rywalizacji na wyższym poziomie takie błędy mogą być kosztowne. MKS? Mimo porażki – chapeau bas za odwagę i walkę w Hali Mistrzów.
To miał być spokojny mecz Anwilu Włocławek na własnym terenie, a przerodził się w prawdziwy thriller. Anwil pokonał MKS Dąbrowa Górnicza 95-91, ale musiał drżeć o wynik do ostatnich sekund, mimo kapitalnych występów Justina Turnera i PJ Pipesa. Goście zaskoczyli walecznością i ofensywną odwagą, zmuszając włocławian do gry na krawędzi. Spotkanie od początku miało playoffową intensywność. Gospodarze, choć osłabieni brakiem Luke’a Nelsona, zaczęli z impetem – prowadzili 6-0, a trener Selduk Ernak już w pierwszej kwarcie pokazał, że chce mieć swój zespół w pełnym skupieniu. Przerwy, krzyk z ławki, ciągła mobilizacja – jednak Anwil szybko musiał zderzyć się z walecznym rywalem. Justin Turner błyszczał w pierwszej kwarcie, dając prowadzenie 29-21, ale… to był dopiero początek.
Choć wiele momentów mogłoby pretendować do miana kluczowego, to decydujące okazały się dwa celne rzuty wolne Michała Michalaka w samej końcówce, które przypieczętowały zwycięstwo Anwilu. W meczu, w którym prowadzenie zmieniało się jak w kalejdoskopie, a MKS Dąbrowa Górnicza był o krok od sprawienia niespodzianki, to właśnie zimna krew Michała Michalaka pozwoliła gospodarzom uniknąć sensacyjnej porażki. Nie można jednak zapomnieć o heroicznej walce MKS-u. Cobe Lee Williams rozgrywał fenomenalny mecz (28 punktów), a wsad Jana Wójcika na 85-78 na 5 minut przed końcem sprawił, że w Hali Mistrzów zrobiło się naprawdę gorąco. Treść gry wskazywała, że Dąbrowa może „ukraść” wygraną, ale wtedy zaczęła się seria Anwilu: PJ Pipes – dwie trójki, Justin Turner – trójka na remis, a wreszcie Michalak – punkty z linii. Anwil tego dnia nie był perfekcyjny. Popełniał proste błędy w obronie, stracił aż 54 punkty w pierwszej połowie (!), momentami dawał się zaskoczyć długimi akcjami rywala. Jednak gdy przyszło do gry na styku, pokazał charakter i doświadczenie. W najważniejszych momentach kluczowe role odegrali Turner, Pipes i Michalak – trójka liderów, która udźwignęła presję. MKS? Pokazał, że potrafi grać ofensywnie, agresywnie, bez respektu dla faworyta. Ale brak chłodnej głowy w decydujących akcjach i straty w końcówce kosztowały ich wielką wygraną. Anwil wygrał, ale dostał sygnał ostrzegawczy przed fazą play-off – defensywa wymaga poprawy, bo w rywalizacji na wyższym poziomie takie błędy mogą być kosztowne. MKS? Mimo porażki – chapeau bas za odwagę i walkę w Hali Mistrzów.
WIĘCEJ O MECZU: Link
WIĘCEJ O MECZU: Link
Link
TABELA PO 29. KOLEJCE ORLEN BASKET LIGI: Zachęcamy do przeczytania bardziej szczegółowego podsumowania kolejki, ale tego z humorkiem --->
TABELA PO 29. KOLEJCE ORLEN BASKET LIGI:
Zachęcamy do przeczytania bardziej szczegółowego podsumowania kolejki, ale tego z humorkiem --->
